Spotkała mnie wielka radość: zostałem zaproszony na kongres Wall Street. Poczułem się oczywiście niezwykle zaszczycony, po czym przejrzałem listę prelegentów i poskrobałem się po głowie. Czego niby miałbym nauczać doświadczonych inwestorów? Przecież nie analizy fundamentalnej czy technicznej (bo są w tym zapewne lepsi ode mnie) czy też day-tradingu (bo nigdy tego nie robiłem).
Wybrałem więc wyjście najprostsze: powiem o tym, na czym się znam. Czyli o psychologii biznesu. A dokładniej - o zastosowaniu jej prawideł w inwestowaniu. Skupię się głównie na zewnętrznych i wewnętrznych ograniczeniach decyzyjnych gatunku, który sam siebie nazwał homo sapiens, czy też jeszcze bardziej buńczucznie ? homo economicus. Nawiążę też, jeśli starczy czasu, do analogii grania na giełdzie i ? sportu. W tym miejscu chciałbym skupić się na tym tylko aspekcie.
W powszechnej świadomości granie na giełdzie jest niemal synonimem hazardu. Dla znawców tematu jest to oczywista nieprawda, chociaż trzeba przyznać, że występuje w tych dwóch aktywnościach kilka punktów stycznych: silne emocje, ponadprzeciętne straty lub zyski, element losowy itd. Ale jeszcze więcej dzieli te dwie sfery, przede wszystkim czynnik kompetencji.
Co ciekawe, znacznie rzadziej porównuje się inwestowanie giełdowe do uprawiania sportu, aczkolwiek to właśnie tutaj podobieństw jest dużo więcej. Mnie to nie umknęło, bo też miałem znacznie ułatwione zadanie - generalnie psychologia biznesu czerpie garściami z dokonań naszych kolegów wspierających sportowców. Przykładem tego jest coaching, czyli metoda rozwoju zwyczajnie podkradziona z psychologii sportu.
Pierwszym punktem wspólnym jest ból. To nieodłączna część czynnego uprawiania sportu, a w niektórych dyscyplinach (np. sporty walki) stanowi wręcz tego istotę. Każdy, kto uprawiał sport na poziomie choćby półwyczynowym potwierdzi to, że ból towarzyszył temu na co dzień. Nie znosisz bólu? Więc jedyna aktywność sportowa, jaka ci pozostaje, to operowanie pilotem do telewizora w poszukiwaniu ciekawej transmisji.
Graniu na giełdzie także towarzysz ból - nie fizyczny, ale może przez to jeszcze trudniejszy do zniesienia. Straty są nieuniknione. A strata zawsze boli. Co gorsza ? radość ze zwycięstwa (czyli zysku) jest nieporównywalnie mniejsza od bólu, jaki wywołuje strata. Czyli - jeśli grasz, to nastaw się na ból. Nie lubisz bólu, nie graj. Nie ma trzeciego wyjścia.
Z tym łączy się kolejny punkt styczny - pokonywanie siebie. Każdy sportowiec przeżył to po stokroć. Już nie mogę, nie dam rady, rzucam to. Medal olimpijski jest za siedmioma górami, a zanim tam dotrę muszę przerzucić tony żelastwa lub przyjąć setki ciosów. Nie, to nie dla mnie?
Inwestor odczuwa dokładnie to samo. Tam gdzieś daleko jest mój medal (zysk), ale wszędzie dookoła tylko pesymizm i wszechobecna bessa. Jak to wytrzymać, jak dotrwać? Czyli - jak pokonać swoją słabość, swoje ograniczenia?
Kolejny punkt? sinusoida. Życie sportowca toczy się od wygranej do przegranej, nikt nie wygrywa zawsze, ale na szczęście mało kto tylko przegrywa. Zwróćcie więc uwagę na stonowanie emocji, jakie towarzyszy wywiadom klasowych sportowców po wygranym meczu, zwłaszcza jeśli to był ligowy czy pucharowy mecz. Nie ma euforii, bo też nie ma do niej podstaw. Wygrana jest już poza mną, to historia, co gorzej, zwiększająca intuicyjnie możliwość przegranej w kolejnym meczu. Nie ma co się podniecać, gramy dalej.
Wytrawny inwestor postępuje dokładnie tak samo. Zwycięstwa okrasza pojedynczym oklaskiem, z przegranych wyciąga wnioski. I tyle, zero uniesień. I gramy dalej. Bo jutro znów jest mecz, czyli kolejna sesja.
Podobieństw jest całe mnóstwo. Mógłbym wymieniać je aż do znudzenia, więc poprzestanę na jednym: sportowiec nigdy nie wygrywa w pojedynkę i nie polega tylko na sobie. I tak samo powinien myśleć i działać doświadczony inwestor. Tak jak sportowiec musi mieć do pomocy doświadczonego i mądrego trenera, często też całą ''grupę wsparcia'', a do tego dziesiątki przeróżnych narzędzi wspomagających, tak samo inwestor musi korzystać z rad innych osób, a przede wszystkim z technicznych rozwiązań, które niwelują jego ograniczenia. Takim prostym wynalazkiem jest stop-loss, genialny wynalazek, który pozwala korzystać z zasobów naszej chłodnej racjonalności w momencie, gdy nie pojawiają się jeszcze emocje związane z realnym ubytkiem pieniędzy.
Stop-loss rozsądnie stosowany pozwala minimalizować straty. Straty - czyli ból. Nieodłącznego towarzysza każdego gracza. Sportowca czy inwestora.